1961

Audycja z cyklu Okno na Zachód nr 460 wyemitowana 12 września 1961


Za kilka dni "Warszawska Jesień" da znów gronu muzyków krajowych poczucie, że polska kultura muzyczna rozwija się bujnie, kroczy w awangardzie europejskiej i przeżywa okres bujnego rozkwitu. Bo niezależnie od lepszego czy gorszego programu, każdy taki festiwal daje okazję stwierdzenia, że nie jesteśmy gorsi od Europy Zachodniej, a szczególnie najmłodsze pokolenie zrobiło ogromny skok naprzód - skok, którego nikt nie mógł przewidzieć przed sześciu czy siedmiu laty. Jeśli do tych "Warszawskich Jesieni", krzepiących muzyków krajowych doroczną porcją otuchy, dodamy jeszcze niektóre inne inicjatywy - jak choćby plany operowe warszawskie lub tournées zagraniczne naszych orkiestr czy solistów - to właściwie niewtajemniczony powierzchowny obserwator mógłby spokojnie stwierdzić, że w dorzeczu Wisły życie muzyczne i wszystko, co związane z muzyką, znalazło się w stanie dojrzałego, pełnego rozkwitu. Muzycy krajowi mogą zatem - niczym mieszkańcy dawnej Abdery - założyć ręce, zamknąć oczy i usiąść na dobrze zasłużonych laurach...

Tymczasem w krajowym świecie muzycznym jest wcale spore grono ludzi, którzy biją na alarm. Trzeba zwrócić uwagę, że wielu co kulturalniejszych muzyków krajowych zaczęło to "bicie na alarm" natychmiast po zakończeniu działań wojennych. Chodzili oni nieskończoną ilość razy w delegacjach do rozmaitych ministrów i rządców Polski dzisiejszej, uchwalali rezolucje w coraz to mocniejszym tonie, pisali liczne artykuły do pism - a wszystko to w pewnej sprawie, która im, jako muzykom, wydawała się słusznie sprawą najbardziej palącą i zgoła zasadniczej wagi.

Chodzi o problem roli muzyki i jej uwzględnienia w szkolnictwie ogólnokształcącym. Problem, bez załatwienia którego wszelka działalność muzyczna, kompozytorska, koncertowa jest zawieszona w powietrzu i nie ma większego znaczenia. Bo muzyka, jak wszelka sztuka, jest dyscypliną komunikatywną, jest wpływaniem człowieka na człowieka. Aby obiekt o zamierzeniu artystycznym stał się dopełnionym dziełem sztuki - potrzebny jest nie tylko akt twórczy, ale i proces odbioru dzieła sztuki przez innych ludzi. Dopiero cyrkulacja dzieła sztuki czyni zeń przedmiot kultury. Odbiorcy dzieło sztuki może się podobać lub nie, może on się nim zachwycać lub najostrzej przeciw niemu protestować - nic to nie szkodzi i nie wpływa na tworzenie wartości kulturalnych. Natomiast najtragiczniejszy i najbardziej niebezpieczny jest objaw, jaki w tej chwili zachodzi w kraju, objaw na który muzycy tak wymownie wskazują - to jest objaw absolutnej obojętności słuchacza na muzykę, objaw pochodzący z zupełnego nieprzygotowania tego słuchacza do rozumienia i odczuwania muzyki. Bo jak wszelka sztuka, tak i muzyka wymaga pewnego elementarnego przygotowania, które umożliwia zrozumienie jej praw konstrukcji i przebiegu. Dlatego mądrzy wychowawcy zrozumieli już przed wielu, wielu laty konieczność wprowadzenia muzyki do wychowania ogólnego człowieka. W programie szkoły powszechnej lub dawnego gimnazjum figurowała ona zwykle pod nazwą: "śpiew" i Bogiem a prawdą była kopciuszkiem, którego nikt nie traktował serio. Dopiero w latach niepodległości międzywojennej sprawa ruszyła naprzód. Choć ówczesne władze rządowe również nie przywiązywały wielkiego znaczenia do sprawy "muzyki w szkole", to jednak na skutek masywnej, oddolnej akcji umuzykalniania dysponowaliśmy w ostatnich latach przedwojennych ogromną ilością doskonałych chórów szkolnych, orkiestr amatorskich i dość liczną armią wysoko kwalifikowanych fachowców, wyszkolonych w studiach nauczycielskich przy konserwatoriach i na kursach w Krzemieńcu. W ten sposób walnie powiększyła się muzykalność społeczeństwa i wyrosło młode pokolenie ludzi rozumiejących i odczuwających muzykę znacznie głębiej i lepiej, aniżeli ich ojcowie. Wojna przerwała oczywiście tę pracę, a po wojnie szkolnictwo polskie wtłoczone zostało siłą w fazę permanentnej rewolucji, która trwa po dziś dzień.

Jeśli szkoła w naszym, dawniejszym rozumieniu nie tylko uczyła, ale i wychowywała człowieka, to powojenny system położył główny nacisk na uczenie. Nic dziwnego, że wobec olbrzymiej ilości konkretnego materiału ściśle naukowego, który wbija się dziś w głowy młodego pokolenia, nie ma miejsca na rzeczy tak "oderwane", jak kształcenie przyszłego odbiorcy muzyki. Ale po co w takim razie te ciągłe szumne deklamacje, że wszystko to jest "dla człowieka", że socjalizm ma dać człowiekowi najszersze horyzonty, że ma umożliwić konsumpcję wszystkich dóbr kulturalnych? Bo, na przykład, wykształcenie muzyczne sprowadzono w dzisiejszych szkołach polskich do minimalnych dawek homeopatycznych, a żeby usunąć wszelkie wątpliwości, wydano w dodatku zarządzenie, że niedostateczny stopień śpiewu nie może w żadnym wypadku wpłynąć na ogólną ocenę postępów ucznia. Znacznie uczciwiej byłoby po prostu powiedzieć, że władzom zależy na możliwie szybkim kształceniu pół-analfabetów, ograniczonych wyłącznie do jednej specjalizacji.

Ten ponury stan rzeczy wywoływał w ciągu lat ostatnich coraz gorętsze protesty muzyków. Coraz częściej spotyka się w ich artykułach i wypowiedziach określenie: "głuche pokolenie". Tą nazwą określają oni młodych ludzi, których wykształciła powojenna szkoła polska. Według zdania tych muzyków - a nie brak wśród nich nazwisk wybitnych - to pokolenie nie ma najmniejszego pojęcia o muzyce, nawet na najniższym poziomie kulturalnym. Ostatnio wprawdzie ministerstwo oświaty zapowiada jakąś bliżej nieokreśloną "reformę", która ma poprawić przerażające zacofanie muzyczne młodego pokolenia, ale widocznie nie jest z tym tak dobrze, skoro właśnie teraz wyszedł numer "Ruchu Muzycznego", w którym ogromny wachlarz muzyków najrozmaitszych poglądów i autoramentu robi tragiczny bilans dotychczasowych - pożal się Boże - "osiągnięć" w tej dziedzinie i nie obiecuje sobie, na ogół biorąc, wielkiej poprawy. Zresztą artykułom ściśle muzycznym patronuje w tym wypadku wypowiedź jednego z najwybitniejszych naszych żyjących malarzy, który miałby w swojej dyscyplinie pełne prawo mówić na odmianę o "pokoleniu ślepym". Bo okazuje się, że rozwój kultury plastycznej wśród młodzieży nie jest traktowany lepiej, aniżeli wykształcenie muzyczne. Piękny rezultat piętnastoletnich rządów: wychowanie pokolenia "ślepego i głuchego", nieczułego, nieprzygotowanego w najmniejszym stopniu do przyjęcia czegokolwiek, co pachnie "sztuką" i bezinteresownym przeżyciem artystycznym...

Artykuły "Ruchu Muzycznego", o których wspomniałem, omawiają wyczerpująco rozliczne bolączki, podają powody zaniedbania, doradzają środki zaradcze. Przemawia przez nie głęboka troska i niepokój. Jeśli nic się nie zmieni, jeśli będzie tak dalej, to za kilkanaście lat wszystkie te tak rozbudowane imprezy muzyczne, filharmonie, opery będą nikomu niepotrzebne, bo młodsze pokolenie nie jest przygotowane do ich wykorzystywania. I cała ta szumna fasada rzekomej kultury zawali się z hukiem. Dlatego wydaje się, że trzeba możliwie jak najrychlej zacząć nadrabiać zaległości. Specjaliści mogą się sprzeczać, czy trzeba wprowadzić więcej godzin śpiewu do szkoły, czy też lekcje "słuchania muzyki". Ale najlepiej byłoby nie rozcinać niepotrzebnie włosa na czworo i nie tracić czasu na dyskutowanie - skoro się ma do dyspozycji realne, konkretne fakty. Te fakty - to doświadczenia innych krajów. Jeśli ograniczonym ministrom warszawskim doświadczenia francuskie, angielskie czy amerykańskie pachną "wstrętnym imperializmem", to mają tuż obok siebie wspaniałe doświadczenia węgierskie, które chyba nie sposób pomówić o nieprawomyślność. W latach 1950-57 wprowadzono w pięćdziesięciu szkołach węgierskich obowiązkowe wspólne "muzykowanie" uczniów, granie na instrumentach i śpiewanie. Po czym się okazało, że w tych szkołach młodzież kształciła się szybciej, lepiej rozwijała się umysłowo i miała lepsze wyniki również z nauki przedmiotów ogólnokształcących. Jeśli zatem nie wzgląd na umuzykalnienie, to może przynajmniej na korzyść praktyczną - szybszego kształcenia - przekona nieco warszawskie ministerstwo oświaty? Bo jeśli tak dalej pójdzie, to za kilka lat trzeba będzie chyba polskich ministrów wysyłać na przeszkolenie do węgierskich szkół - i to powszechnych...