1952

Audycja z cyklu Muzyka obala granice nr 19 wyemitowana 12 września 1952


Mówiąc niedawno szerzej o twórczości Debussy’ego i Ravela, wspominaliśmy o ich związkach z malarstwem impresjonistów, o wpływie, jaki wywarli na ich poeci – symboliści i – nieco później – szkoła Mallarmé. Tego rodzaju porównania czynione między rozmaitymi twórcami przyczyniają się w znacznym stopniu do zrozumienia tła oraz ogólnych tendencji artystycznych pokolenia. Ale zawsze i wszędzie znajdujemy pewien procent wybitnych twórców, którzy nie mieszczą się w ramach nakreślonego obrazu epoki, których tendencje są diametralnie różne od powszechnie panujących w danym czasie. Tak było również i w pokoleniu Debussy’ego i Ravela. Ci dwaj wielcy kompozytorzy pasują doskonale do obrazu pierwszych lat naszego wieku. Paralelizm ich twórczości i współczesnych im prądów malarskich czy też literackich jest oczywisty. Ale w tym samym pokoleniu znalazł się również bardzo wybitny kompozytor francuski, którego twórczość zgoła nie mieści się w impresjonistycznych ramach estetyki owych lat.

Albert Roussel był o kilka lat młodszy od Debussy’ego, a za to nieco starszy od Ravela. Ale wyszedł z całkiem innego środowiska artystycznego. Tamci dwaj kompozytorzy byli wiernymi adeptami Konserwatorium Paryskiego i wynieśli z niego rzeczową szkołę konserwatywnej harmonii uczniowskiej traktowanej jako fundament wszelkiej muzyki. Trzeba było ich buntowniczych temperamentów, aby przełamać wszystkie nawyki szkoły, aby mogły dojść do głosu ich własne indywidualności. Zarówno Debussy, jak i Ravel, zrewolucjonizowali ówczesne pojęcia „harmonii” muzycznej w ścisłym tego słowa znaczeniu, to jest w znaczeniu nauki używania akordów. Ale nawet w swej późniejszej twórczości nie zeszli oni nigdy z terenu ściśle harmonicznego, akordowego sposobu kształtowania muzyki. Ich akordy są często rewelacyjne nowe, ale ani Debussy ani Ravel nie wychodzą poza domenę akordyki, nie komponują nigdy muzyki w sposób kontrapunktyczny, linearny, nie piszą muzyki niezależnych, równolegle biegnących linii melodycznych. A przecież tradycje kontrapunktu w muzyce są bardzo stare i sięgają wielu wieków wcześniej niż tradycje akordowe. Tym niemniej w ciągu XIX wieku rozwój harmonii w muzyce był tak gigantyczny, że zepchnął całkowicie w cień dawną kontrapunktyczną technikę komponowania. Zresztą twórczość Debussy’ego jest tak pełna przelotnych, subtelnych półcieniów, plam dźwiękowych, że nic dziwnego, że odpowiadała mu bardziej technika harmoniczna, nadająca się do efektownego wyrażania wszystkich najdrobniejszych fluktuacji nastrojowych – aniżeli owa surowa, potężna technika kontrapunktu, technika wielkich form Bacha.

Ale w ostatnich dziesiątkach XIX wieku znalazł się we Francji muzyk, który przypominał ówczesnej młodzieży stare kontrapunktyczne sposoby komponowania. Vincent D’Indy, sam kompozytor nader akademicki i bez głębszego talentu, miał tę zasługę, że celem odnowienia techniki kontrapunktycznej i przeciwdziałania estetyce „harmonicznej” propagowanej w Konserwatorium, założył specjalną szkołę – nazwał ją Schola Cantorum, szkoła śpiewaków. Otóż Albert Roussel był uczniem tej szkoły, zanim – wiele lat później – został w niej profesorem i to właśnie kontrapunktu. Z tej szkoły wyniósł on estetykę całkowicie odmienną od panującej wówczas powszechnie estetyki impresjonistycznej. Toteż muzyka Roussela nie była nigdy muzyką wyłącznie nastrojową, muzyką barw i subtelnych kolorów. Jest to muzyka linii kontrapunktycznej – linii pełnej rozmachu i zarysowującej się z natury rzeczy wielkiej formy. Toteż drobne formy muzyczne, opatrzone literackimi tytułami – tak drogie Debussy’emu – stanowią rzadkość w twórczości Roussela! Pisał on po prostu symfonie, suity, sonaty, zamykając pod tymi klasycznymi tytułami muzykę bardzo nowoczesną, choć komponowaną za pomocą owych starych, ale zawsze żywotnych sposobów kontrapunktycznych. Muzyka ta nie służy do wyrażania nastrojów, ale równocześnie tajemnicą jej powodzenia jest fakt, że nie jest jedynie pustą grą dźwięków. Nie jest spowiedzią przeżyć wewnętrznych – fakt rzadki w tamtej epoce – ale równocześnie posiada treść ściśle muzyczną pierwszorzędnej jakości. To właśnie zbliża najbardziej muzykę okresu Roussela do klasyków, a jego estetykę do estetyki okresu przedromantycznego.

Jak mówiliśmy na początku, tendencje artystyczne manifestujące się w muzyce Roussela stały w skrajnym przeciwieństwie do prądów panujących w jego pokoleniu. Co więcej – wydawały się anachroniczne, zakrawały na świadome cofnięcie się w tył w czasach, kiedy jego koledzy Debussy i Ravel byli przywódcami awangardy muzycznej. Roussel pozostał w skutek tego całkowicie w cieniu sławy tamtych kompozytorów. Podczas kiedy Debussy i Ravel zrobili – jak to się mówi – szkołę, znaleźli dziesiątki i setki naśladowców i epigonów, Roussel pozostał samotny na uboczu i dziwnym uporem budując w dalszym ciągu swe symfonie klasycznego kroju.

Aż w końcu przyszedł moment zwrotny. Młodzież muzyczna lat dwudziestych i trzydziestych zaczęła się odwracać od subtelnych mirażów sztuki Debussy’ego i jego epigonów – zaczęła szukać języka bardziej konkretnego, bardziej precyzyjnego. Języka, który by pozwolił na budowę wielkich form symfonicznych. I to pokolenie znalazło w muzyce Roussela piękny wzór i przykład bliski doskonałości. Sam Roussel zmarł w roku 1937 i nie był już świadkiem swego definitywnego tryumfu. Ale w ciągu lat, które dzielą nas od jego śmierci, muzyka jego i jej przekonywający, ujmujący czar zyskiwały sobie coraz więcej zwolenników. Dziś muzyka Roussela grana jest powszechnie w Europie i w Ameryce, a on sam uznany został za jednego z protagonistów i przewodników współczesnego nam pokolenia kompozytorów.


[Fragment muzyczny: Albert Roussel, Sinfonietta]


Pragnąłbym tu zwrócić uwagę na jeszcze jedną cechę Roussela, która w dużym stopniu ułatwia zrozumienie jego muzyki. Oto dzieło Roussela jest wiernym odbiciem psychiki samego artysty. Muzyka jego jest jasna, pogodna, pozbawiona owego wywnętrzającego się, kokieteryjnego ekshibicjonizmu, którym grzeszą niektórzy dzisiejsi artyści. Taki sam był też człowiek. Był to rzadki okaz artysty iście gołębiego serca i wzruszającej dobroci, rzadki typ człowiek o którym nikt nie mówił źle, a ci którzy go znali mówili o nim zawsze z głęboką serdecznością. Jego dobroć i skromność były żenujące i zawstydzające. Być może, że był w tym ukryty arystokratyzm ducha i pewna wstydliwość nakazująca ukrywanie istotnych uczuć. Ale na zewnątrz był to klasyczny typ artysty – rzemieślnika, który w swoim zaciszu wiejskim, możliwie odcięty od wielkomiejskiego życia muzycznego, w spokoju i pogodzie ducha budował cierpliwie owe wyrafinowane formy muzyczne, które dziś – w kilkanaście lat po śmierci autora – cieszą się powszechnie ogromnym powodzeniem. Okazuje się, że można również doskonale odzwierciedlać myśli i uczucia swego pokolenia choćby się pracowało w odosobnieniu i pozornym odcięciu od tego, co potocznie nazywamy „nurtem epoki”. A może nawet ten nurt można bezwiednie lepiej uchwycić i uwypuklić z pewnej perspektywy odosobnienia i odseparowania. W każdym razie dzieło Roussela wydaje się być w tym wypadku najlepiej wybranym przykładem.


[Fragment muzyczny: Albert Roussel, Bacchus et Ariadna]